Ostatnio trochę zawiesiłam pisanie bloga. Nie przez to, że nie chciało mi się pisać, czy przez to, że Młoda czasowo mi na to nie pozwalała. Wręcz przeciwnie, odkąd jest bardziej rozumna to i bardziej samodzielna i potrafi sama się sobą zająć na dłużej niż do tej pory.
Stało się tak, ponieważ byliśmy na pierwszym wyjeździe bez niej a potem skupiłam się na organizacji urodzin. Wszystko w kolejnych artykułach.
Trzynastego marca o trzynastej wylecieliśmy do Stambułu gdzie mieliśmy spędzić 5 dni na poznawaniu kultury, smaków oraz całodziennym zwiedzaniu. Już jak wsiadałam do windy, oczy napełniły mi się łzami. Wiedziałam, że będzie trudno jednak nie spodziewałam się, że aż tak.
O emocjach i uczuciach nieco później, bo chciałabym napisać Wam co mnie najbardziej zaskoczyło w tym kraju.
Sam wyjazd uważam za bardzo udany. Tradycyjnie jak gdzieś pojedziemy pada deszcz, także teraz tradycja musiała trwać. Jednak deszcz nie przeszkodził Nam w niczym co chcieliśmy zobaczyć. Owszem zdjęcia byłyby ładniejsze, jednak i tak zobaczyliśmy to co chcieliśmy.
Postanowiliśmy wybrać taki kierunek, bo chyba sama z siebie nie pojechałabym na wakacje do Turcji. Nie czuję jakoś tego klimatu Turcji i nie przemawiało do mnie założenie, które w Polsce jest typowe, że Turcy to namolni ludzie.
Muszę jednak przyznać, że jestem miło zaskoczona. Samo miasto jest bardzo czyste a ludzie bardzo mili i sympatyczni. Nie próbują na siłę wcisnąć swojego towaru. Na ulicach czuć zapach pieczonej kukurydzy i pieczonych kasztanów. Na każdym rogu, można napić się świeżo wyciskanego soku z pomarańczy i granatu. W każdej knajpie znajdzie się humus i inne przystawki typowe dla tego regionu. Na pierwszy rzut oka widać, że mają tutaj dużą kulturę picia herbaty. Na każdym targu, codziennie inny sprzedawca, roznosi innym sprzedawcom, herbatę. Herbata podawana w malutkich szklaneczkach. W każdej ulicznej knajpce czy targowiskach, tutejsi ludzie siedzą przy szachach czy innych grach, pijąc herbatę.
Miasto jest bardzo zaludnione i nie obchodzi się niestety, bez biedy. Idąc ulicą mija się pięciogwiazdkowy hotel, cały oblany złotem. Skręcając 100 metrów dalej widzi się biedę, dzieciaki biegające bez butów czy rozpadające się budynku. To porażające. Z jednej strony widzisz bogactwo miasta a z drugiej strony jest bieda towarzysząca wszędzie.
Zabytki są piękne. Jestem innego wyznania jednak gdy podczas zwiedzania, z meczetów o tych samych godzinach równocześnie, czytano koran, miało to swój klimat. Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam. Meczety pięknie wykonane, bardzo ciekawe a przede wszystkim porażające swoim ogromem i przestrzenią.
Dość zatem o samym wyjeździe. Skupmy się na emocjach i odczuciach Matki.
Powiem Wam, że było ciężko. Pierwszego dnia, tak jak wspominałam wcześniej, łzy miałam już jak jechałam windą. Wiedziałam, że Młoda zostaje pod dobrą opieką, ale tęsknota była już od wyjścia za próg. Chyba dlatego, że wiedziałam, że przez najbliższe 5 dni nie będzie Nam dane się zobaczyć.
Pierwszy poranek był dla Nas dziwny. Zaskakujące było, że nie słyszymy krzyku dziecka czy, że możemy zjeść śniadanie w spokoju:) Z jednej strony było fajnie się wyspać ale z drugiej było to strasznie dziwne:) W czasie zwiedzania często myślałam o Młodej. Zwłaszcza jak widziałam malutkie dzieci. Gdy przechodziłam koło kobiet żebrzących z małymi dziećmi przy piersi, od razu miałam łzy.
Wieczorami po całodniowych wędrówkach, kładliśmy się w łóżku i przeglądaliśmy zdjęcia Młodej czy puszczaliśmy filmy, które mieliśmy z nią nagrane:)
Dzwoniliśmy do niej dwa, trzy razy dziennie. Oczywiście Młoda nawet nie zapłakała i nie była uciążliwa podczas Naszej nieobecności. Jakby nie zauważyła, że Nas nie ma:) Moim zdaniem jest jeszcze za mała by rozumieć, że Nas nie było - jednak powiem Wam szczerze, że to przykre:)
Z wielkim wytchnieniem i wyczekiwaniem czekałam momentu wyjazdu. Bawiłam się bardzo fajnie. Miasto jest warte odwiedzenia - polecam! Ale za dzieckiem strasznie się stęskniłam. Gdy wysiedliśmy z windy, już na Nas czekała. Uśmiechnięta od ucha do ucha. Gdy wzięłam ją na ręce i zaczęłam przytulać, uśmiech od razu zniknął. Zastanawiała się pewnie kim jestem, bo przyglądała się dłuższą chwilę:) Potem jednak uśmiech wrócił a przytulania nie było końca:)
Powiem Wam, że taki wyjazd przydaje się od czasu do czasu. Wróciliśmy pełni sił. Stęsknieni, jeszcze bardziej świadomi swojej miłości do dziecka. Sprawiło to, że nie marudzimy gdy trzeba rano do niej wstać a zmęczenie nie jest już takie straszne:)
Miłego popołudnia!
A.
1 komentarze: